Środa
30.08.2006
nr 242 (0395 )
ISSN 1734-6827
Moje polowanie
Czatownia autor: ANDY
Wyrosła obok leśniczówki w starym zapuszczonym ni to ogrodzie, ni to parku. Wiekowe grusze i jabłonie przeplatały się z śliwami i ogromną czereśnią. To właśnie ta czereśnia wpleciona w gąszcz buków i jodeł zdecydowała o lokalizacji, którą wybrał Edward. Na dach sypią się dzikie czereśnie, drobne i ogromnie słodkie, aż gorzkawe z nadmiaru cukru. Jej usytuowanie jest obok odwiecznego ciągu zwierzyny. Potok w parowie nosi dla wtajemniczonych nazwę "Potoku Odyńców". Od południowej strony jest łąka, staranie utrzymana i koszona. Jesienią parę metrów od czatowni często widać odchody dzików, które czasami lekko buchtują.

Górny róg łączki dochodzi do drogi biegnącej w kierunku bramy leśniczówki, tam właśnie jest przełazek zwierzyny idącej w zbity gąszcz młodników i kwaterę ok. 1000 sztuk modrzewia pienińskiego. Cudowna to enklawa zielonej, puszystej, miękołapej plątaniny igieł, gęstej trawy a w jesieni skupisk maślaków. O amatorach mówią wydeptane trawy obok nawisłych do ziemi modrzewiowych gałęzi.

Jesień zbliżała się widokiem przyzłoconych, jeszcze zielonych liści, gdy mając w kieszeni odstrzał na kozła postanowiłem wybrać się w te końcowe wrześniowe dni i spróbować jeszcze jakiegoś wyłuskać z gęstwiny, w którą po rui się zapadły. Obfite i częste opady rozpulchniły glebę i spowodowały ogromny wysyp grzybów i... amatorów tychże. Dróżki pełne były zaparkowanych samochodów, las zaś huczał okrzykami dzieciaków, piskiem kobiecych głosów i basowym męskim odzewem.

Zniechęcony widokiem rozwrzeszczanej gawiedzi podjechałem na podwórko leśniczówki i poszedłem zobaczyć czy w czatowni nie ma czasem Przyjaciela, który często z Rzeszowa przyjeżdża w rodzinne strony i właśnie w tej czatowni spędza chwile dające wytchnienie skołatanym nerwom. Spał tam zresztą często i po porannym podchodzie wracał szczęśliwy do domu. Otwarłem wrota, poczerniała "koza" była zimna, na pryczy leżał pled, było pusto. Edward nie przyjechał.

Wróciłem do samochodu, wyjąłem sztucer, magazynek załadowałem 3 nabojami 223 i postanowiłem wejść na "Potok Odyńców", aby po jego lewej stronie zejść w kierunku "Długiej Łąki". Liczyłem, że w tej części grzyby to rzadkość a spore trudności w dostaniu się tam winny gwarantować, że przynajmniej mam z dziećmi tam nie spotkam. Oszklone okienko czatowni wychodzi na miejsce, gdzie Przyjaciel czasami w jesieni i zimie coś tam wykłada. Wykonana przecinka zachęciła mnie do wejścia aby zobaczyć na rozmiękłej ziemi, czy nie ma tropów. Odszedłem zupełnie blisko, gdy na wydrapanej do gołej ziemi przestrzeni obok buka, gdzie leżały bryły soli zobaczyłem...

Trop był olbrzymi. Znałem go, bowiem od kilku już lat, ten dzik był tropiony i w zdawało się pewnych sytuacjach, zawsze skórę unosił całą i nie przewierconą pociskiem. Gracz nad gracze, zalegał często poza obszarem pędzonego miotu i po przejściu naganki spokojnie się wycofywał. Teraz mam jego trop, dla pewności przykrywam go dłonią, dość trudno to zrobić. Wstaję i bacznie się rozglądam, był tutaj zupełnie nie dawno, trop jest z nocy. To lato przecież, niemożliwe jest tropić. Ale dziwny widok błyskającej wyszczerbionym okienkiem czatowni powoduje, że zaczynam się zastanawiać, jest mokro, dość goły las bez podszytu obiecuje, że przynajmniej można próbować. Wyraźny trop kieruje się w skos potoku. Zaczynam iść tropem tego gracza. Trop wprowadza mnie w potok, czarna ziemia po jego drugiej stronie nosi ślad poślizgnięcia potężnego cielska a rozrzucone zeszłoroczne i obecne liście wyraźnie wskazują kierunek. Dzik kieruje się w stronę asfaltu, który wyznacza granicę obwodu. Pewnie po nocnej uczcie powędrował do sąsiadów aby wkopać się w wykroty i pospać spokojnie nie niepokojony przez grzybiarzy.

Goły las ustępuje zarośniętym młodnikom samosieju grabowego, które wiem, że wyprowadzają w górnej części na przestrzeń zarośniętych zrębów. Na przemian gęste młodniki jodłowe i potężne buki czy nieliczne ocalałe dęby.

Znam tam kilka takich miejsc, gdzie jodłowy młodnik jest gęsty od góry jak parasol, pod spodem zaś sucha ściółka obiecuje niezłą pierzynkę i schronienie przed ciekawskimi. Jest tam też lekko nadpęknięta jodła, z której wylewa się dosłownie kaskada złocistej żywicy. Pień jest cały wyślizgany i nastroszony od szczeciny dziczej, widać też fragmenty sukni sarn i jeleni. Jakieś magnes ściąga tutaj zwierzynę wszelaką, zwabioną darami tej bożej apteki. Mijam ten fragment lasu i intuicyjnie wybieram w tym gąszczu ślad tego, co mnie tutaj przyniosło. Jestem już bardzo blisko drogi, słyszę krzyki grzybiarzy i jestem więcej niż pewny, że dzik przeszedł asfalt i poszedł dalej. Przed sobą mam fragment lasu zupełnie odkryty, zarośnięty wysoką trawą. Na środku wystaje szczerbata i zasuszona jodełka, do której mam może 15 kroków. Ale jakiś wewnętrzny budzik zaczyna drgać, takie miejsce już nie raz widziałem z ogromnym barłogiem, na zdrowy rozum nic się tak nie powinno położyć. I wtedy zobaczyłem. Obok od tej jodełki leży On. Jest do mnie zwrócony tyłem, widzę potężny kark i skręcony w prawo łeb. Ogromne czarne ucho jak radar tkwi nieruchomo. Kamienieję zaskoczony, ale ogromnie szczęśliwy. Jednak Cię dostałem w takich warunkach, przecież to irracjonalne, nikt w to nie uwierzy. Dzik się podnosi tak jak spał czy leżał i obserwował. Jakoś nie mogę uwierzyć, że nie wiedział iż go tropię. On stoi, a ja sobie przypominam o tym co mam na ramieniu – 223. Wolno zdejmuję broń, nie wiem po co. W lunecie szczotka hyry i ciemniejąca otchłań ucha. No, już, palnij. Dzik ani drgnie, nie rozumiem, czemu mój ruch po luśnię i składanie się nie wywołuje choćby chęci ucieczki. Nawet nie drgnie. Trwa to moment i opuszczam broń. Dzik lekko przechyla się w mą stronę i odchodzi. Na skraju trawy, przed wejściem w krzaki, jeszcze przystaje i widzę potężny zad. Znika. Do asfaltu jest 30 kroków, stoją samochody, biegają dzieciaki...

Wracam wolno w zapadającym wczesnym zmroku, przechodzę na skrót w kierunku czatowni i wychodzę na łąkę do niej przylegającą. I nagle widzę kłąb siwego dymu wykwitający nad daszkiem. Edward przyjechał i rozpalił ogień. Wiem, że na kozie wylądował czajnik i będzie kawa. Pachnąca dymem i niepowtarzalna. Dla mnie zrobi herbatę, bo wie, że nie cierpię kawy...

Czatownia żyje i położona obok odwiecznego ciągu zwierzyny, łypie do mnie oszklonym okiem zupełnie po łobuzersku. Udało się zobaczyć tobie to, co ja widzę często lub co dzień, nie ruszając się z miejsca...


Berdech – 2004

Komentarze
05-09-2006 16:24 >>łukasz<<Jak zwykle piękne opowiadanie gratuluje , a co do opowiadań czytam własnie książkę "Księżyc nie zając" Apoloniusza B. Kuliga i bardzo mi się podoba:)
31-08-2006 14:06 Alej.....Czatuję na Twoje opowiadania. Tu, już miałem nadzieję, że sie Twój odyniec do tej żywicznej jodły przylepi a Ty polecisz po słuszniejszy kaliber ... Darz Bór i do zobaczenia w Zagórzu!
30-08-2006 12:59 ULMUSDzięki Andy, powinieneś to zebrać , wydać i rozpalać wyobraźnię kolejnych pokoleń polskich myśliwych. Pozdrawiam serdecznie
30-08-2006 12:10 Pieter_81Jak zwykle niezwykłe opowiadanie... Oby więcej takich!! Darz Bór!!