Wtorek
18.10.2005
nr 079 (0079 )
ISSN 1734-6827
Opowiadanie
NIESPODZIEWANE ODEJŚCIE autor: Kulwap
Wstający dzień nie zapowiadał tragicznych wydarzeń jakie miały nastąpić. Piękna pogoda i perspektywa spędzenia wspólnie z moim psem czasu na osnutych jesiennymi mgiełkami stawach wkomponowanych w obfitą roślinność zapowiadała raczej obfitość miłych wrażeń. Opi bo tak za sprawą wnuków wabił się bohater tej opowieści intuicyjnie wyczuwał, że ta środa jest dniem polowania na ptactwo. Jego dniem.

Zawsze ilekroć szczęknęły klucze od pancernej szafy stawał przy mojej nodze, łeb podnosząc do góry merdał swym przykrótko kopiowanym kikutem patrząc mi w oczy starał się dopingować mnie do szybszego zbierania. Bez komendy wskakiwał na swoje miejsce w samochodzie, gdy tylko drzwi się uchyliły. W trakcie jazdy albo układał się wygodnie na swoim „kociku” albo czujnie wyglądał przez okno. Pięknie aportował, dokładnie buszował po szuwarach ale miał także swoje zbyt indywidualne cechy: nie zawsze zatrzymał się na komendę gdy zobaczył zająca, nie bardzo dał się zatrzymać gdy był trochę dalej a zobaczył kota lub innego psa. Fakt, że nie potrafiłem właściwych zachowań wdrukować w jego zbyt indywidualny psi mózg zapewne zasługuje na niezłą reprymendę.

Na stawy przyjechałem wraz z synem znajomej, który chciał zobaczyć jak wyglądała pasja jego już nie żyjącego dziadka znanego w swoim czasie lubelskiego łowcy. Jeszcze dobrze nie rozpoczęliśmy obchodu stawów, gdy od strony pól w naszym kierunku zbliżały się dwa burki. Szczekając dość intensywnie sprowokowały Opiego do akcji. Pobiegł do nich i zaczęła się psia przepychanka. Tarmosząc się to odpoczywając zbliżały się w kierunku odległej stojącej samotnie chałupiny. Słysząc psie szczekanie z nędznej starej chaty wybiegła babina i wydając jakieś dziwne dźwięki trzymaną w ręku deską zaczęła okładać Opiego. Ten wraz burkami nadal biegał po polu, za nim baba z dechą okładająca go z całej siły. Zanim zdążyłem podbiec pokonując dość znaczną odległość psy tarmosząc się znalazły się za ogrodzeniem, które z mej strony wymagały sporego obejścia. Gdy zbliżyłem się do prowadzących niezbyt zaciętą walkę psów kobieta przestała okładać Opiego. Po wydawanych dźwiękach zorientowałem się, iż jest to niema kobieta, która ze względu na swą chorobę zapewne nie ukończyła nawet podstawówki. Mówienie więc czegokolwiek było bez sensu zwłaszcza, że nadmierna troskliwość naszych władz o dobre stosunki z pseudo rolnikami każe schodzić z drogi każdemu złodziejowi, pijaczkowi i draniowi kradnącemu drzewo w lesie.

Pies po dojściu do samochodu zaczął zachowywać się nie naturalnie. Rozstawiał szeroko nogi i wykazywał objawy sztywnienia mięśni. Wiedząc, że chory jest na sporadycznie dającą o sobie znać padaczkę udałem się błyskawicznie do weta, sympatyka i częstego gościa naszego koła. Opatrzył porysowane zębami burków jądra, dał zastrzyki i pies po krótkim zaczął zachowywać się normalnie. Na drugi dzień stał się osowiały i niechętnie jadł. Wet stwierdził stan zapalny i zaserwował antybiotyki. Na następny dzień rano mieliśmy udać się po następną dawkę zastrzyków. Wychodząca wcześniej żona zauważył, że pies leży wciśnięty między rynnę a ścianę i z pyska leci piana... Po jej alarmie złapałem psa i w kilka sekund znalazłem się w lecznicy znajdującej się na sąsiedniej ulicy. Jadąc rozmyślałem zachowanie psa, który sądząc po umiejscowieniu czołgał się w kierunku drzwi wejściowych, którymi wchodził, aby cały dzień przebywać wraz ze mną. Napotkawszy ustawione dla malowania ścian rusztowania obchodził je natrafiając na rynnę, która uniemożliwiła mu dalsze przemieszczanie..

Wet zmierzył temperaturę. 32 stopnie, oraz zupełnie żółte oczy i odsłonięte części ciała psa wskazywały, że jest to agonia... Na weterynaryjnym stole na moich oczach dokonywał żywota pies, z którym tyle ciekawych doznań mi dostarczył czyniąc, że przygoda łowiecka była pełna wspaniałych przygód. Starcie z dzikiem, pogoń i zagryzienie lisa, liczne bażanty, kaczki, grzywacze tropione, wystawiane a potem aportowane z gracją i energią niczym na filmie przebiegły przez moje zapłakane oczy....

Głaskany czule moją dłonią pies skonał.

Po dwu dniach, gdy już bardziej opanowany po utracie wiernego przyjaciela pisałem ten tekst nie mogłem opędzić się od kłębowiska pytań, które niczym zmora pchają się do mojego umysłu: dlaczego ta kobieta jest niema? Dlaczego w Polsce nie było żadnych mechanizmów, aby dać jej choćby minimum jakiegoś wykształcenia w tym szacunku do zwierząt i umiejętności poruszania się wśród nich? Dlaczego do szkolenia psów nie przykłada się właściwej wagi? Dlaczego....? Dlaczego....? Dlaczego....?

I dlaczego na wielką ilość tych i podobnych pytań odpowiedzi nie dostanę? Chyba, że na osobistym spotkaniu ze św. Hubertem.

Komentarze
17-11-2005 08:12 Alej.....Współczuję Ci Stachu. Bardzo. Niestety, życie czasem nas zaskakuje. Banalna, z pozoru, sytuacja potrafi przerodzić się nagle w koszmar. I, chyba, nie ma na to mądrych. Zapobieżenie fatalnym przypadkom wydaje się często po prostu niemożliwe. Alej
03-11-2005 14:49 aarcimTa kobieta chociaż niemowa trochę rozeznania miała, że okładała kłonicą Twego psa a nie swoje burki, niestety z miejscową ludnością nie możemy zadzierać. Szkoda dobrego przyjaciela łowów.
26-10-2005 13:32 wsteczniakStachu - żadne to pocieszenie, bo takowego nie ma, ale chcę abyś sobie powtórzył , że byłeś, starałeś się pieskowi pomóc. Zrobiłeś co mogłeś. Kolega z Bydgoszczy opowiadał, jak Ty - wilgoć powiek osuszająć, jak jego wyżeł, na jego oczach, z apartowaną właśnie kaczką ginął pochłaniany przez bagno. On nie mógł zrobić nic, nawet strzelić, by skrócić pieskowi męki. Tragizm Twojego przypadku polega na tym, że tz jego pobratymcy stali si jego zgubą.
19-10-2005 20:48 iwonaWspolczuję z calego serca , i oby ta historia nikomu się nie powtórzyła . Co się tyczy kobiety - to różni ludzie są na tym Świecie ...............................
19-10-2005 20:02 Hubert1To jak strata kogoś z rodziny...wiem co czujesz Stachu...
19-10-2005 17:54 PawelKolego Stanislawie, Wspolczuje z calego serca, ja rowniez w tym roku rozstalem sie z moim czworonoznym przyjacielem, rozstanie to nie bylo wprawdzie az tak dramatyczne jak Kolegi, ale mysle ze nie mniej bolesne i wiele czasu jeszcze uplynie zanim w pelni poukladam sie z tym faktem. Na koniec zapytuje Kolega "Dlaczego?" ... uzyl Kolega slowo klucz: "edukacja" i mysle ze to sie tyczyc powinno nie tylko tej badz co badz biednej kobiety ale i calego naszego spoleczenstwa - podobno zwierze nie jest rzecza? Wspolczuje Koledze z calego serca jeszcze raz i gratuluje meskiej decyzji odnosnie zakupu mlodego pieska (sliczny jest). Ja z ta decyzja musze jeszcze troche poczekac.... Pozdrawiam serdecznie, Pawel
18-10-2005 23:13 Gimliskładam szczere współczucia po stracie wiernego przyjaciela "po strzelbie". przykrym faktem jest to co spotyka psy, ktore przeciez jak kazda zywa istota zasługuja na godne traktowanie.