![]() |
Środa
12.12.2007nr 346 (0864 ) ISSN 1734-6827
Brzękiem janczarów przy końskiej uprzęży i postukiwania wozaków rozwożących węgiel. Oczekiwaniem na urządzenie lodowiska na którym będzie można wypróbować ostrość dawno przygotowanych ‘panszenów’ i homeryckie boje na zawodniczym lodzie, gdy nam w zamian za oczyszczenie i wyrównanie powierzchni, srogi trener pozwoli pojeździć... Ta dziwna pogoda trwa już od kilku dni, rozleniwia ciepło i zagania pod dach padający deszcz. Beznadzieja. Do aury dopasowała się zwierzyna. Wszystko gdzieś wciśnięte w mysie dziury. Żadnego ruchu. Wieczorem widziałem skurczonego w trawie zająca. Mokry i zmierzwiony ostrożnie wędrował krawędzią wąskiej przecinającej pola ścieżki. Stanąłem nieruchomo w kępie drzew a ten przyszedł mi na wyciągnięcie ręki. Spłoszony moim jakimś ruchem runął na oślep o mało nie uderzając w cholewki butów... Przewracam się na pryczy bo już boki pobolewają od ciągłego leżenia i słyszę mocne, coraz bardziej natarczywe uderzenia pięści wiatru. O szyby trzaskają grube krople... Spadają powieki i lekko zasypiam a raczej drzemię kołysany tymi zewnętrznymi odgłosami. Wiatr osiąga na tej swoistej przełęczy siłę huraganu. Potężne uderzenia niosą obawę o to czy dach wytrzyma jego napór. Może też prysnąć jeden z licznych potężnych buków i dębów otaczający chałupę. Wyrywa mnie na siedząco swoista cisza po tym piekle. Patrzę na fosforyzujące wskazówki zegarka – 2-ga. Zdziwiony, że nie słychać łomotu od południowej strony nastawiam uszy i słyszę gwizd po północnej stronie i dziwne potrzaskiwania oraz coś jak dzwonienie czy pobrzękiwanie. Zastanawia też dziwna poświata, choć księżyca brak. Wyskakuję do okna, ale co to. Szyba cała jest zasklepiona białym nalotem – szron, śnieg? Z wielkim trudem pcham okno. Cały świat w zasięgu wzroku zawalony ogromnym śniegiem. Gałęzie zwisają przywalone białym całunem. Kilka niewysokich jodełek złożone na bok ciężarem okiści. Zadymka szarpie gałęzie i uderza w domek, ale już od północy. Zmieniła się cyrkulacja i błyskawicznie spadła temperatura, którą przyniósł ten północny czarodziej. Znów powraca grudzień z śniegiem i mrozem barwiącym policzki dzieciaków i niosący z ust siwe smugi zamarzającego oddechu... Rankiem ogromne słońce i błyskająca fontannami brylantowych rozbłysków przestrzeń. Lekki wiatr podzwania zamarzniętymi na kość gałązkami, które zlepił zamarzający deszcz i który później pokrył biały śniegowy całun. Śniegu jest bardzo dużo i chodzenie to męka, dodatkowo z góry lądują strząsane przez wiatr wagoniki śniegu. Na pewno nic nie chodziło w taką hamerę, jednak nie mogę siedzieć w domku w taki czas. Wolno zakładam swój trop w nadziei zobaczenia jakiś śladów życia i nagle słyszę dziwne odgłosy i popiskiwania. Sypiący z góry śnieg wskazuje sprawców. To stadko gili, ogromnie napuszonych i kolorowych, jak przeganiają się wśród zlodowaciałych gałązek. W ich zachowaniu jest zwykła radość z świeżego śniegu i mrozu i pobytu w tym białym królestwie. To północny wiatr uruchomił ich wędrówkę tutaj. Teraz wiadomo, nadchodzą Święta i woń choinki i... ten nieziemski kojący spokój domowego zacisza...
|