DZIENNIK
Redaktorzy
   Felietony
   Reportaże
   Wywiady
   Sprawozdania
Opowiadania
   Polowania
   Opowiadania
Otwarta trybuna
Na gorąco
Humor
PORTAL
Forum
   Problemy
   Hyde Park
   Wiedza
   Akcesoria
   Strzelectwo
   Psy
   Kuchnia
Prawo
   Pytania
   Ustawa
   Statut
Strzelectwo
   Prawo
   Ciekawostki
   Szkolenie
   Zarządzenia PZŁ
   Przystrzelanie
   Strzelnice
   Konkurencje
   Wawrzyny
   Liga strzelecka
   Amunicja
   Optyka
   Arch. wyników
   Terminarze
Polowania
   Król 2011
   Król 2010
   Król 2009
   Król 2008
   Król 2007
   Król 2006
   Król 2005
   Król 2004
   Król 2003
Imprezy
   Ośno/Słubice '10
   Osie '10
   Ośno/Słubice '09
   Ciechanowiec '08
   Mirosławice '08
   Mirosławice '07
   Nowogard '07
   Sieraków W. '06
   Mirosławice '06
   Osie '06
   Sarnowice '05
   Wojcieszyce '05
   Sobótka '04
   Glinki '04
Tradycja
   Zwyczaje
   Sygnały
   Mundur
   Cer. sztandar.
Ogłoszenia
   Broń
   Optyka
   Psy
Galeria
Pogoda
Księżyc
Kulinaria
Kynologia
Szukaj
autor: Stanisław Pawluk16-12-2011
Myśliwi i padlina

W jednym z kół łowieckich pojawiła się informacja, że sekretarz koła jadąc w sierpniu 2010 samochodem do Lublina potracił dzika przebiegającego między polami kukurydzy. Dzik padł, więc śpieszący się do pracy sekretarz zadzwonił do strażnika obwodu, aby zajął się tym dzikiem. Strażnik przyjechał, zorganizował pomoc dla załadunku, a następnie po wypatroszeniu i oskórowaniu dzika tusze przekazał do trzeciego z myśliwych z tego koła, do prowadzonego przez niego tartaku, skąd wracający z pracy sekretarz zarządu tuszę zabrał, najwyraźniej do konsumpcji. Tak w skrócie opisywała wydarzenie myśliwska opowieść podawana z ust do ust. Faktem bezsprzecznym było pojawienie się w Nadleśnictwie Lubartów „protokołu upadku” podpisanego także przez leśniczego z odległego leśnictwa. Na protokole znajdowała się dopisana innym charakterem adnotacja: „Tuszę zwierzęcia przekazano schronisku dla zwierząt w Nowodworze”.

W rozmowie telefonicznej podpisany na protokole jako leśniczy Jacek P. nie jest w stanie przypomnieć sobie okoliczności podpisania tego protokołu. Nie chce udzielić odpowiedzi czy był obecny przy oględzinach jak stwierdza treść protokołu. Otrzymanie od niego jakiejkolwiek informacji nie jest możliwe, gdyż leśnik zasłania się niepamięcią.

Wyjaśnienie, czy rzeczywiście miało miejsce spożytkowanie padliny rozpocząłem od zapytania policji czy we wskazanym w protokole upadku czasie i miejscu miało miejsce zdarzenie drogowe z udziałem zwierzyny dzikiej – dzika. Po otrzymaniu informacji, że policja nie miała zgłoszenia takiego przypadku umówiłem się na rozmowę z obsługą schroniska dla zwierząt w Nowodworze. Rozmowę odbyłem z mężem właścicielki Adamem Sz., na co dzień zajmującym się zarządzaniem schroniskiem. Temat owej padliny omówiliśmy bardzo szczegółowo o czym czytelnik może zapoznać się z zarejestrowanej kamerą rozmowy:



W tej sprawie wszczęte zostało postępowanie wyjaśniające prowadzone przez policję w Lubartowie. Ta wbrew zapisowi ustawy Prawo Łowieckie stwierdzającym, że właścicielem zwierzyny dzikiej jest Skarb Państwa reprezentowany przez wojewodę lun nadleśnictwo, jako poszkodowanego potraktowała koło łowieckie dzierżawiące obwód na którym zdarzenie z dzikiem miało miejsce. Przesłuchany został leśniczy Jacek P., który nagle przypomniał sobie, że przypadkiem jadąc do siedziby nadleśnictwa w Lubartowie zobaczył około godz. 7.00 stojącego na poboczu znanego sobie sekretarza koła Kazimierza R. obok martwego dzika. Zauważył, że był to dzik powypadkowy. Nie pamięta czy był wypatroszony czy nie, ale zauważył, że dzik był „cały poobijany”. Nie potrafił określić wagi dzika bo jak stwierdził „Po przeleżeniu dzika przez noc w lecie tusza dzika mogła być już napuchnięta”. Protokół upadku podpisał podczas prowadzonej inwentaryzacji.

Kazimierz R. twierdzi, że rankiem przed godz. 7.00 w trakcie jazdy do Lublina zauważył na poboczu martwego dzika wagi około 50 kg. Według jego relacji dzik ten był uszkodzony, był w dwu kawałkach trzymających się na skórze a wnętrzności były na wierzchu. Sam nie byłby w stanie go załadować bo by się pobrudził. Zadzwonił więc do gospodarza obwodu Jerzego K., który po kilkunastu minutach przyjechał i powiedział mu, „że trzeba to uprzątnąć”, a sam udał się w dalszą drogę do pracy.

Jerzy K. zeznał, że około godz. 9.00 zadzwonił do niego znany mu osobiście Kazimierz R. powiadamiając go o leżącym dziku. Nie mógł odmówić członkowi zarządu więc natychmiast udał się na wskazane miejsce. Twierdzi, że dzik był w dwu kawałkach i stwierdza min.: „Był to dzik z wyglądu o wadze 45-50 kg”. Sekretarz polecił mu wezwać do pomocy Zenona M. Ten jednak był bardzo zajęty i po około pół godzinie przyjechał powiadomiony przez niego Stanisław I. Jerzy K. udał się więc do Lubartowa po folię i rękawice „aby pozbierać porozrzucanego dzika”. Dalej zeznaje, że razem ze Stanisławem I.przesunęli dzika na folię i z folią włożyli do bagażnika samochodu. Twierdzi, że czuć było intensywny zapach treści żołądkowej „z uwagi na wysokie temperatury jakie w tym okresie były”. Zaraz tez ruszył z tym dzikiem do schroniska dla bezdomnych zwierząt w Lubartowie. Schronisko to oddalone jest od miejsce zdarzenia o około 6 km.

Stanisław I. twierdzi, że około godz. 7-8 przyjechał we wskazane miejsce. Przy dziku zastał Jerzego K. W odległości około 5 metrów od jezdni zobaczył dzika wagi około 50 kg. Dzik miał pęknięty brzuch i widać było jelita. Tak opisuje swoją pomoc: „Tego dzika przesunęliśmy na folię, a następnie załadowaliśmy do bagażnika samochodu Jerzego K. Po załadowaniu ja natychmiast odjechałem.

Adam Sz. na potrzeby postępowania prokuratorskiego ma inna wersję niż podaje w nagraniu wyżej. Twierdzi, że dokładnej daty nie pamięta, ale w tym dniu nie był obecny w schronisku. Otrzymał telefon od pracownika Grzegorza W. (tego samego, którego rozpytywał w mojej obecności) czy może przyjąć dzika przywiezionego w worku, a pochodzącego z kolizji drogowej. Worek ten został złożony do chłodni. Adam Sz. do tego worka nie zaglądał i nie wie co w nim było. Po kilku dniach przyjechał nieznany mu mężczyzna i prosił o podpisanie przyjęcia dzika. On podpisał i przystawił pieczątkę. Worek został następnie zabrany przez firmę utylizacyjna razem z uśpionymi psami. W dokumencie przekazania do utylizacji nie wymieniał gatunków oddanych martwych zwierząt.

Pracownik schroniska Grzegorz W. także "doznał olśnienia" i na potrzeby postępowania zeznawał już inaczej niż rozpytany w mojej obecności przez szefa schroniska. Twierdzi, że w godzinach popołudniowych pod koniec lata przyjechał do niego nieznany mężczyzna, samochodem którego marki nie pamięta i przywiózł dwie reklamówki a może jeden lub dwa worki. Co było w tych workach on nie wie, bo nie zaglądał. Na polecenie telefoniczne szefa schroniska wrzucił te reklamówki na taczkę, a następnie umieścił je w chłodni. Stanowczo twierdzi, że nie wie co było w tych reklamówkach (workach): szczątki dzika, czy cały dzik.

Zapytasz Drogi Czytelniku dlaczego zajmuję się jakimś truchłem. Otóż wbrew pozorom sprawa jest dość poważna. Myśliwi to nie śmieciarze zbierający padlinę, czego zresztą zabrania im prawo. Padlina zajmują się wyspecjalizowane służby m.in. po to, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się chorób zakaźnych zwierząt. W miejscu tego wydarzenia na przyległym polu ujawniono siedem martwych sztuk rzekomo świni domowej. W końcu ilość przypadków towarzyszących tej sprawie oraz zeznania bardziej przypominające bajdurzenie niźli opis rzeczywistych wydarzeń zmuszają do zastanowienia, czy rzeczywiście mamy do czynienia z prawidłowym działaniem w takich sytuacjach. Dziwnym wydaje się to, że śpieszący się do pracy sekretarz pilnował padliny do chwili przyjazdu gospodarza obwodu, który znając teren nie miał by żadnych trudności w odnalezieniu dzika przy ruchliwej trasie, dziwny jest sam fakt troski sekretarza i tylu myśliwych o jedno truchło wagi około 50 kilogramów. Dziwnym jest wywołanie całej akcji z udziałem tylu osób, straty benzyny i czasu podczas gdy wystarczyłby jeden telefon do Urzędu Gminy dobrze znanej sekretarzowi zarządu skoro na jej terenie mieszka. Zastanawiającym jest także kto kłamie: Jerzy K. twierdząc, że dzik był w kawałkach czy leśniczy i reszta świadków nie potwierdzający tej okoliczności. Jerzy K. twierdzi, że natychmiast udał się do schroniska, aby przekazać padlinę. Z tego wynika, że zaledwie 7 km. Jechał od godziny 9.00 do godzin popołudniowych bowiem po południu pracował przyjmujący „reklamówki” Grzegorz W. pracownik schroniska. Trasa przy której miało miejsce to zdarzenie należy do tras o dużym nasileniu ruchu. Systematycznie przy tej trasie w wypadkach ginęły łosie, dziki czy sarny. Tradycją dotychczasową było, że do rannych sztuk wzywani byli myśliwi, a padłe lub dostrzelone zwierzaki przerabiane były przez nich na kiełbasy. Czy tak powinno być i myśliwi nadal powinni angażować się w sprzątanie padliny? Myślę, że choćby ten przypadek wskazuje jednoznacznie, że nie!





Brak komentarzy do tej publikacji

Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.